BEZ cz. II

Aby nie rzucać słów na wiatr, czas powrócić do tematu „BEZ”.
Skoro minęły już Święta i Nowy Rok, a wraz z tym wróciliśmy do nudnej codzienności (poniekąd bardzo dobrze, że tak się stało), to mogłam uwolnić swoją głowę i odzyskać chęć na to, co bez wątpienia lubię, czyli dzielenia się swoimi przemyśleniami. Oczywiście, pozostaje jeszcze sprawa sesji, ale uznałam, że tak niewdzięczne zjawisko nie zasługuje na to, żeby poświęcić mu jeszcze więcej czasu niż samo sobie przywłaszcza. Winny musi ponieść karę!

Skoro już o czasie mowa, to obiecuję, że postaram się, aby było krótko, zwięźle i na temat, ale wiemy jak to z tym staraniem bywa… Cóż poradzę na to, że milion myśli śmiga mi, gdy tylko siadam do pisania i chcę się nimi podzielić? W każdym razie, postaram się, aby nie stworzyć rozprawy filozoficznej, a jedynie artykulik, a właściwie – notatkę.
Jak już wspominałam we wcześniejszym wpisie, słowo „BEZ” nie musi wcale być negatywne. Jednak mi osobiście, automatycznie tak się kojarzy, przynajmniej w pierwszej chwili, gdy tylko dotrze do mojej świadomości. Ostatnio myślałam o tym, co daje mi choroba. Dociekliwie szukam powodu, dla którego wciąż się jej trzymam, mimo iż nie chcę. Gdybym go znalazła, mogłabym zastąpić funkcję, którą pełni w moim życiu czymś innym. Ok, to sposób radzenia sobie ze stresem, niepewnością, ale ja czuję, że może być jeszcze coś…

Anoreksja dała mi dużo, dużo złego. Cierpienie, ciągłe poczucie BEZsilności, czasem też i BEZsenność (związaną raczej z natłokiem myśli i zmartwieniami, a nie biologicznymi anomaliami). Może nawet nie tyle dała, ile nasiliła i ukazała te „słabe” strony mojej osoby, które kiełkowały już od dawna w niepewnej i smutnej istotce. BEZczelnie obnażyła błędy przeszłości, brak BEZwarunkowej miłości i ciepła oraz wsparcia i BEZpieczeństwa. W zamian pojawił się strach. Strach, że z dnia na dzień będzie tylko gorzej. I tego nie zniosę. Nie zniosę swojego życia i samej siebie. Tak okropnej, nudnej, chorej, słabej, nieatrakcyjnej i samotnej. Ten, kto uważał na polskim (punkt dla Niego!;) ), doskonale wie, co mam na myśli pisząc „istna grecka tragedia”. Jedyne, co miałam to wrażenie, że biorę udział w jakimś nieuchronnym procesie, który prowadzi wprost do klęski. Zastanawiałam się jednak, co owa klęska oznacza i kiedy nastąpi. Z każdym ciosem losu płakałam i pytałam, sama nie wiem już kogo – ile jeszcze? Bo skoro teraz nie nadszedł Armagedon, to znaczy, że będzie JESZCZE gorzej?! Litości! Wraz z przekonaniem, iż nie potrafię trwającego procesu zatrzymać, tworzyło to istną mieszankę rozpaczy i zagłady.

Anoreksja jest BEZlitosna 🙁 Sadystka to za mało powiedziane. Biorąc pod uwagę jej zdolności, to istny komplement. Właściwie, to żaden język nie zna słowa godnego takiej małpy. BEZustannie kopie leżącego, tylko żeruje na ludzkiej uległości. Nie umknie jej żaden moment zawahania, potknięcie. BEZ skrupułów je wykorzysta, a wtedy to już człowiek wpada jak śliwka w kompot. Niejeden raz myślałam, że moje życie jest BEZ sensu. Szczerze, nadal miewam takie dni. No bo jak tu znaleźć sens w zwykłym egzystowaniu? Tak, bo to nawet nie życie, tylko egzystencja. Choroba osłabia nas fizycznie i psychicznie. Nie mamy ani siły, ani ochoty na kontakty z innymi ludźmi. Odcinamy się od społeczeństwa, stajemy się wyobcowani. Być może w przypadku osób, które chorują krócej niż ja, takie zjawisko nie miało miejsca. Być może zależy to też od osobowości człowieka, ale i ona zmienia się w czasie choroby.

Patrząc na swoje doświadczenie, pierwsze lata choroby nie ukazywały mi aż tak brutalnie jej ciemnych stron. Mało osób wiedziało o mojej anoreksji, znajdowałam w sobie zapasy siły, by wyjść z domu, starałam się ukryć jak najdokładniej to, że nie rozwijam się jak swoi rówieśnicy (tzn. nie mam podobnych potrzeb – kino, imprezy), że wolę zamknąć się w swoim hermetycznym świecie, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Z upływem lat, stało się oczywiste, że nie można, a raczej nie da się dłużej ukrywać prawdy. Ona zresztą sama się ujawniała. Już nie byłam tylko bardzo chudą dziewczynką, ale kościotrupkiem z szarą cerą i workami pod oczami. Moja posturka nie mieściła w sobie całego żalu i bólu, więc coraz częściej dzieliła się problemami ze znajomymi. Już zabrakło wymówek, dlaczego nie idę na imprezę, dlaczego nigdy nie jem nic poza domem, a w końcu, dlaczego jestem w szpitalu.
Więc stało się. Zaufany krąg wiedział z samego źródła, reszta na pewno się domyślała. Przyjaciółki próbowały ratować, wspierać, angażować w życie towarzyskie. Gdy one walczyły o mnie, ja miałam chwilę wytchnienia, ale też traciłam czujność. 7 lat od usłyszenia bolesnej diagnozy wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Obecnie nie jestem już po prostu nigdzie zapraszana, nie mam zbyt wielu znajomych, zapomniałam, jak to jest poznawać ludzi. Sama nigdy nie wyciągam pierwsza ręki – mam obsesję na punkcie tego, że ktoś pomyśli, że się narzucam, a tego nie chcę, a gdy pałeczkę przejmuje druga strona, kulę się jak jeż. BEZustannie kiełkuje we mnie poczucie BEZnadziejności. Frustracja i doświadczenia z przeszłości karzą mi żyć w przekonaniu, że jestem nudna i BEZwartościowa.

Nie mam nic do zaoferowania, dlatego NIKT nie chce się ze mną nawet zaznajomić, o przyjaźni nie mówiąc. Wiecie, kiedyś wierzyłam, że na świecie jest tyle ludzi, że na pewno każdy znajdzie swoją bratnią duszę. Tylko, cholera, teraz mam wrażenie, że po raz kolejny jestem „wybrańcem losu” w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie jest to żadna kokieteria. Ja po prostu stanowię beznadziejny przypadek – nudna, szara, głupia, nieciekawa, brzydka jak noc i na dodatek chora. Skoro właśnie Ziemia jest tak zaludniona, to po co przyjaźnić się z kimś takim jak ja? Jest kilka miliardów innych, ciekawszych, „lepszych” kandydatów. Przyjaźnie, tak ważne dla mnie, rozpadły się. Dlaczego? Z mojego powodu, tzn. z powodu (a raczej z winy!) anoreksji. Obie zaufane dusze, którym jako jedynym powierzyłam swój sekret, napisały okrutne, ale szczere smsy, stwierdzając, że nie mają siły na podtrzymanie znajomości i jakoś „tego” nie widzą.
Zostałam sama jak palec. I to akurat teraz, kiedy zaczęłam odczuwać okrutną pustkę i miałam nadzieję na rozpoczęcie „normalnego” życia. Odebrałam to jako ogromny cios. Taki prosto w środek brzucha. Dlaczego teraz? Dlaczego wtedy, kiedy chcę wszystko naprawić? Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? A co, jeśli teraz zrezygnuję? Poddam się? Znów wrócę na tor zmierzający do tej zagłady? NIE! Nie mogę, nie chcę!

To dopiero jest BEZ sensu. O przyjaźni i o tym, co czuję w związku ze wspomnianymi wydarzeniami jeszcze napiszę, ale to oddzielna, smutna historia. Boże, daj mi teraz siłę, aby się nie poddawać. Walczyć BEZ końca. BEZustannie iść do przodu, jak w jakimś transie. Widzieć tylko cel i nie spocząć, dopóki nie zostanie osiągnięty. BEZpośrednio stawiać czoła przeciwnościom, nie uciekać przed konfrontacją, nauczyć się wierzyć, że potrafię wygrać batalię o siebie i, co istotne, przekonać wewnętrzne „ja”, o ile jeszcze nie zostało dobite i upodlone do końca, że zasługuję na walkę o siebie, że jest o co, a raczej o kogo. Póki co, to w to nie wierzę 🙁 , lecz mimo swojej niewiary próbuję pozbierać swoje pokawałkowane życie, ale jest to raczej na zasadzie eksperymentu. A! Zobaczymy, jak to będzie, jak coś zrobię. A wiecie, ja bym chciała być pewna, że to, co robię jest słuszne. Właśnie wypracować w sobie takie przekonanie, że wiem, do czego prowadzą moje działania i widzieć tylko opcję ZWYCIĘSTWO, a nie wszędzie „czarne chmury”, lub mgłę, w której błądzę.

Anoreksja zbyt długo BEZkarnie siała spustoszenie w moim życiu. Mam ochotę wykopać ją na odległy kontynent – na to jeszcze znajdę siłę. Ok, nie potrafię powiedzieć komuś prosto w twarz czegoś niemiłego, muszę być naprawdę wkurzona. I teraz już chyba jestem. Więc powiem anoreksji kilka, a raczej kilkanaście soczystych słówek, mam nadzieję, że już niedługo ;( W walce z taką przeciwniczką trzeba wyposażyć się w cierpliwość i BEZkompromisowość. I to nie tylko chory, ale i jego bliscy. Tej kreaturze nie można odpuszczać. Jak już pisałam, wykorzysta każdy moment, aby zaatakować. I będzie to robić, ale naszym (cholernie trudnym) celem jest to, aby role się odwróciły i aby teraz ona postępowała BEZskutecznie. Walka może, a w moim przypadku jestem wręcz przekonana, że będzie trwać dłuuuugo. Nieraz, gdy o tym myślę, widzę BEZkres. To też nie daje mi spokoju. Owe zmartwienia znów powodują BEZsenność i stwarzają pesymistyczne myśli. Ale ja chcę je ignorować i próbuję ze wszystkich sił.

Mimo iż już nie pamiętam, jak to jest być zdrowym, jest to nieważne. Nauczę się. I choćby była to nauka żmudna i niełatwa, to podejmę się jej, bo wierzę, że mogłaby uczynić mnie w końcu (nie, nie znów, ale w końcu) wystarczająco szczęśliwą. Po prostu wolną. Po prostu sobą. Bo tak na dobrą sprawę, wiem, jakim byłam dzieckiem, jaką byłam nastolatką tylko trochę, ale teraz chcę w końcu poznać prawdziwą, dorosłą mnie – bez płaszcza anoreksji. Przecież tkwiąc w jej szponach jestem definiowana jako jedna z wielu wielu „innych” chorych, anorektyczek. Społeczeństwo przypisuje nam ogólne cechy, nie widząc jednostki. Nie dziwię się, skoro sama nie traktuję siebie jako jednostki, bo nie potrafię określić swojego prawdziwego „ja”, jest mi obce. A przecież nigdy nie chciałam być jedną z wielu. Moim celem od zawsze było robienie czegoś „swojego”, wyróżnienie się czymś, posiadanie czegoś do zaoferowania. I właśnie ten cel widziałam przed sobą i go realizowałam – tak, jak chciałabym realizować cele teraz. Paradoksalnie, na początku właśnie używałam anoreksji do zwracania na siebie uwagi, a przecież prowadziło to tylko do wrzucenia do worka z napisem „ta anorektyczka”. Nieważne stały się moja osobowość, towarzystwo, a później same jakoś zanikły, nieużywane. BEZsprzecznie i BEZapelacyjnie deklaruję, iż chcę nauczyć się być sobą, żyć. Samotność zabija mnie, choć lubię pobyć sama, poczucie, że jest ktoś, kogo obchodzę, dla kogo w ogóle istnieję, jest ważne. Nie wspominam o BEZwarunkowej miłości. Mam ją od najbliższej rodziny, może kiedyś dostanę także od kogoś innego. Zacznę robić coś dla siebie. BEZ wyrzutów. BEZ wyrzutów jeść, żyć, sprawiać sobie, a przy tym też innym, przyjemność, być szczerą, gdy coś mi nie pasuje i nie żałować. A może nawet kiedyś wybrać się na BEZy.

Dodaj komentarz