Osobiście doświadczyłem samobójstwa mając dziewiętnaście lat, trzy dni przed maturą. Odebrała sobie życie najbliższa mi osoba, mój brat bliźniak. Chciałbym napisać jak to wydarzenie miał wpływ na moje życie, i aby ktoś kto to przeczyta (mam nadzieję) i będzie miał myśl aby targnąć się na życie, miał/miała świadomość, że to nie jest wyjście, wręcz przeciwnie, jego/jej odejście pozostawi wielką pustkę i smutek, którego nigdy nie da się czymś zalepić, zastąpić etc.
Byliśmy zupełnymi przeciwieństwami. On typ twardziela, lubił sport, uczył się dobrze. Ja raczej z tych słabszych fizycznie, ale też aktywny uczyłem się zawsze o ocenę wyżej od brata. On z tych realistycznie chodzących po ziemi, ja raczej słabszy psychicznie.
Pamiętam to jak do dziś choć minęło już prawie 16 lat. Brakowało 3 dni do matury (chodziliśmy do tej samej klasy). Ok godz. 12 zdrzemnąłem się. Po jakiejś półtorej godziny wstałem i poszedłem do łazienki. Spojrzałem w górę i zobaczyłem nogi mojego brata. W pierwszym momencie myślałem, że czegoś szuka na strychu, ale nie, nogi wiotko się zabujały. Potem już czas leciał strasznie szybko, próbowałem go zdjąć, nie miałem siły, pobiegłem po wujka, który mieszkał z nami po sąsiedzku, zdjął go reanimował, niestety brat już nie żył.
Poinformowałem rodziców o tym co się stało, ich reakcji nie da się opisać. Przyjechała karetka, prokurator. Pamiętam jak lekarz pytał mnie czy chce coś na uspokojenie. Ale ja nie chciałem, postanowiłem sobie, że będę twardy dla moich rodziców. Okazało się, że zbyt dużo wziąłem na siebie, ale o tym później. Zepchnąłem to głęboko do podświadomości. Pamiętam płacz moich rodziców ich żal, smutek. Ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy, był to w domu temat Tabu.
I tak minęło w sobie prawie 15 lat, aż w końcu przeszłość się upomniała. Tak silnie wróciły między innymi te wspomnienia, że wpadłem depresje. Mają 33 lata, mają żonę dwoje wspaniałych dzieci i trzecie w drodze, fajne życie, radość w sercu itp. Depresja długi temat, ale dzięki rozmowom, terapii i lekom, po dwóch miesiącach wróciłem do życia i aktywności zawodowej. Dopiero na terapii zrozumiałem, jak wielką tragedią była dla mnie śmierć mojego brata, to że ja go znalazłem, to że wziąłem na siebie bycie twardzielem dla innych, zamiast samemu usiąść i płakać. Bo do tego momentu nie przeżyłem żałoby, nie płakałem, choć bardzo chciałem. Podczas rozmowy z moją mamą kiedy leżałem bez sił w łóżku, poruszyliśmy temat mojego brata i jego śmierci. Musiało minąć 15 lat i ja musiałem upaść aby do tego doszło. Ale było mi to potrzebne. Dopiero wtedy ja przeżyłem żałobę i było to niezbędne.
Piszę tę historie o sobie będąc właśnie z moim synem na dziecięcym oddziale onkologii. Bóg dał, że jesteśmy tu z inną chorobą niż reszta dzieci. Patrząc na rodziców walczących o każdy dzień życia ich dzieci, na ich poświęcenie, widzę jaką życie ma wielką wartość, jakim jest darem.
Jeśli coś Was popycha to tego czynu nie bójcie się prosić o pomoc, mówcie innym jeśli sami nie dajecie rady, powierzcie to chociaż jednej osobie niech ona Was prowadzi. Dzwońcie do takich fundacji jak ta i mówcie, że potrzebujecie pomocy. Oni Was poprowadzą. Bo Wasz problem jest ważny i trzeba go rozwiązać.
Każde życie ma wielką wartość i nie bez powodu Bóg każdego z nas powołał do życia. Mamy prawo do upadku mamy prawo do słabości, ale można się z tego podnieść jeszcze silniejszym. I wiem, że będąc w dole psychicznym się tego nie widzi, jest pustka, dno, beznadzieja. Ale jeśli teraz nie dla siebie, walczcie dla swoich bliskich. Niech to będzie motywacja.