Czy interesujesz się historią? Słyszałeś pewnie o powstaniu listopadowym. Ważną rolę odegrał w nim Juliusz Konstanty Ordon, broniąc reduty numer 54. Czy mu się to udało, czy nie, możecie wydedukować z poniższego tekstu lub przeczytać coś więcej w książkach historycznych.
Tytuł dzisiejszego wpisu nosi: Wołodyjowski i Ordon. Zatem – czy znacie książkę „Pan Wołodyjowski”, napisaną przez H. Sienkiewicza? O głównym jego bohaterze trochę sobie powiemy. Juliusz Ordon i Michał Wołodyjowski żyli w zupełnie innych czasach, natomiast cenili te same wartości i odegrali ważną rolę w życiu każdego z nas. Może właśnie, dzięki nim możemy mówić po polsku, żyć w Polsce.
Co by było gdyby te dwie postacie spotkały się w zaświatach?
– To ona… szabla, którą ojczyzny broniłem! Poświęciłem życie moje. Opuściłem ukochaną Basię. Dom i bliskich memu sercu zostawiłem. Wykonywałem rozkazy. Nawet jeśli o słuszności sprawy myślałbym inaczej… Mowy nie ma! Ojczyzna – ważna sprawa. Dla niej zrobiłbym wszystko! Słyszę kroki. Któż to?
U progu drzwi staje smukła, wysoka postać mężczyzny. Chodź bliska lat osiemdziesięciu – postawna i silna. Ubrana w zniszczony, niebieski mundur, poplamiony zakrzepłą krwią, z wyrwanymi guzikami. Miała na głowie pomiętą czapkę, przesuniętą na lewą stronę. Odchrząka:
– Jam, jest Juliusz Konstanty Ordon. Pańska godność Michał Wołodyjowski, nieprawdaż?
– Zgadza się. Juliusz Konstanty Ordon… Znane mi.
Na te słowa promień księżyca rozświetlił twarz powstańca. Wołodyjowski dostrzegł na niej smutek i zamyślenie.
– Czyżby to Pan zasłynął bohaterską śmiercią, broniąc Reduty, podczas obrony Warszawy? – zapytałem.
– Powstanie listopadowe… – Starzec westchnął głęboko. – Pamiętam, jakby to było wczoraj, lecz mojej śmierci na polu bitwy zaprzeczyć muszę.
Odłożyłem szablę, którą przez cały ten czas w ręku trzymałem. Była długa, piękna i giętka. Jej głownia nie raz błysnęła w słońcu przed zlęknionym okiem przeciwnika. Podszedłem do półki z książkami przeczytanymi tysiące razy. Wyjąłem jedną z nich i podałem przybyłemu.
– Rozdział 55. – powiedziałem.
Spojrzał najpierw na mnie, później na książkę. Usiadłem, z uwagą zapatrzyłem się w twarz nieznajomego. Po chwili przeczytał:
– „Poświęciłem go ostatniemu wodzowi polskiemu, który o sprawie naszej nie rozpaczał i do końca chciał walczyć”. Ach, tak… Mickiewicz. Rozmawiałem z nim o tym. Sprostowałem, lecz po fakcie. Pisał co wiedział. Nie zginąłem – powtarzam. W takim razie… Nie zginąłem. Po latach odebrałem sobie życie… Pokaż mi proszę broń białą. Czy nią walczyłeś?
Kiwnąłem głową twierdząco i podałem szablę w jego ręce. Obejrzał zafascynowany jej niezwykłą rękojeścią, wysadzaną szlachetnymi kamieniami. Zamierzył się nią jak do fechtunku i odparł:
– Ja kraju broniłem inaczej. Dowodziłem armatami.
– Nie ważne jaką bronią. Ważne, że obaj o honor i wolność walczyliśmy.
J. M. K.