Zagórze

Sulejówek to najbrzydsze miasto, jakie można sobie wyobrazić. Postkomunistyczne budynki i wyrwane z kontekstu, szare blokowiska sprawiają wrażenie, jakby podróże w czasie stały się możliwe. Rozsiane po całej miejscowości niewielkie ronda mają za zadanie utrudnianie ruchu, a przejazd kolejowy naprzeciwko targu miejskiego to najgłupszy pomysł, na jaki tylko można wpaść. Zaraz obok placu targowego znajduje się złomowisko, które stało się swego rodzaju centrum miasta. Dziurawe drogi pozbawiające samochody podwozi, po których jeździ inwalida na wózku ciągnięty przez psa, nie robią już na nikim wrażenia.

Parę kilometrów dalej na wschód spokojnie żyją sobie mieszkańcy Zagórza. Odcięci paroma innymi miejscowościami od miasta niedzielnych kierowców, nie odczuwają irytacji związanych z koncertami disco polo odbywającymi się tam raz na jakiś czas. Miejsce to składa się z paru wiejskich domków, często pamiętających jeszcze Drugą Wojnę Światową, cmentarza i niewielkiego placu zabaw, z którego dzieci mogą obserwować nagrobki. Wieś, jakich w Polsce jest dużo. Przez niektórych zostałaby pewnie nazwana końcem świata. Ci ludzie nie myliliby się za bardzo.

Za lichymi płotami, mającymi już dawno za sobą lepsze czasy, daleko poza zasięgiem ludzi o zdrowym rozsądku ziemia po prostu się kończy. Wygląda to tak, jakby wiele milionów lat temu coś wygryzło w tym miejscu ogromną dziurę, pozostawiając po sobie pół wzgórza, kończącego się skarpą. Dalej nie ma nic. Dosłownie nic. Nie ma tam czasu, czy przestrzeni, stare zegarki tam wrzucone, po prostu stają, zanim jeszcze znikną z oczu byłemu właścicielowi. Rzeczy, które wpadają w dziurę, nigdy nie powracają. W swej pustce czarna otchłań zdaje się być wręcz materialna. Okoliczni mieszkańcy przyzwyczajeni do tego nieprawdopodobnego zjawiska, zaakceptowali je i zrobili z niego użytek. Jak to ludzie, zaczęli zwozić tam śmieci, by nie przepłacać za ich odbiór śmieciarzom, a i segregacja odpadła. Do tego okoliczne lasy przestały być tak zanieczyszczone, a spacerowicze mogli cieszyć się piękną pogodą bez zamartwiania się o podeszwy swoich butów. Wielka wyrwa była więc tubylcom bardzo na rękę. Nawet to, że raz na parę lat jakieś okoliczne dziecko bawiąc się za blisko skarpy, wpadło do środka i nigdy się nie odnalazło, nie zakończyło radości tych, których kieszenie odetchnęły z ulgą, przechowując parę groszy więcej.

Zdzisia nie miała w zwyczaju zastanawiać się nad tym, skąd obok jej domu wzięła się tak wielka dziura. Pełna energii siedmiolatka rzadko ma czas zawracać sobie głowę takimi szczegółami. Zwłaszcza, że mama nie była chętna do odpowiedzi na co trudniejsze pytania. Zagadnienia takie, jak czemu niebo jest niebieskie, dlaczego tęcza ma tyle kolorów w stałej kolejności, czy skąd się biorą małe pieski u sąsiada i gdzie potem znikają, gdy nikt nie patrzy, nie były mile widziane w jej domu.

Właśnie dlatego dziewczynka, która swoim wyglądem bardziej pasowałaby do opowieści o Rebece żyjącej daleko w gorącym Izraelu, niż Zdzisławie na zapyziałej, polskiej wsi, znajdowała odpowiedzi sama. Większość ludzi wie, że takie próby zwykle nie kończą się najlepiej, często niedoinformowaniem i późniejszym zdziwieniem na przykład podczas pierwszych lekcji biologii. Niewiele osób to jednak tak naprawdę obchodzi. Lepiej, żeby dzieci pasały się same i dały matkom czas na ploteczki, niż plątały się pod nogami i zadawały pytania, na które nie zna się odpowiedzi. Dopóki „to to” żyje i ma wszystkie kończyny na miejscu, jest dobrze. Grunt, żeby jakoś zdało do następnej klasy, resztą zajmie się babcia.

Brązowowłosa istotka, która tego dnia wyjątkowo swoje loczki miała upięte w kucyk, nie przejmowała się tym wszystkim. W takim wieku trudno zrozumieć świat, jeszcze gorzej jest z dorosłymi. Już dawno temu Zdzisia stwierdziła, że nie warto zamęczać mamusi swoimi pytaniami. Zwłaszcza, że można dowiedzieć się tego samemu, w o wiele ciekawszy sposób. Rezolutna dziewczynka obrała sobie za cel tajemniczą wyrwę, do której za żadne skarby świata nie można było się zbliżać. Wiadomo, im bardziej czegoś się zabrania, tym bardziej do tego ciągnie. Zwłaszcza, gdy mama jest zajęta gotowaniem obiadu.

Droga do ugryzionego pagórka zajęła Zdzisi mniej niż pięć minut. Jej wujek Wacław właśnie wrzucał do otchłani worek pełen śmieci. Dziewczynka zamarła na chwilę i rzuciła się w wysoką trawę, porastającą polanę. Wiedziała, że gdyby brat taty ją zobaczył zaraz zrobiłby karczemną awanturę i odprowadził ją do domu, gdzie nie ominęłaby jej kara. A wtedy całą wyprawę diabli by wzięli. Szlaban na telewizor do końca tygodnia i brak słodyczy odmalowały się przerażającą wizją w jej głowie. Pod srogim spojrzeniem babci mogłaby też zapomnieć o swobodzie wychodzenia na dwór. A lato było takie ciepłe.

Mężczyzna ominął jej kryjówkę i zniknął za wysokim ogrodzeniem pobliskiego domku. Siedmiolatka mogła bezpiecznie opuścić kryjówkę. Co chwila oglądając się za siebie, ostrożnie zbliżyła się do krawędzi skarpy. Była taka ciekawa! Przyjrzała się dziurze z nieukrywanym zdziwieniem. Otchłań kusiła obietnicą chwilowego schronienia przed żarem lejącym się z nieba. Nie wydawała się być tak straszna, jak opowiadali jej rodzice. Wręcz przeciwnie, wyglądała jak doskonałe schronienie przed całym złem tego świata. Wystawiła rączki w stronę ziejącej pustki, która swoimi nierzeczywistymi, czarnymi mackami, otoczyła jej maleńkie nadgarstki jak całun, pokrywając je czernią. Zdzisia uśmiechnęła się wesoło, ukazując ubytki w mleczakach. Chciała być tylko trochę bliżej tej niesamowitej substancji. Zrobiła jeszcze jeden mały kroczek w stronę dziury i nagle ziemia osunęła się jej spod nóg. Bez najmniejszego szmeru wpadła w cichą otchłań, która zamknęła się nad nią, ukrywając przed światem to, o czym nikt nie miał prawa się nigdy dowiedzieć. Chwilę później kolejny sąsiad przyszedł, by wyrzucić swoje odpadki.

Po tym zdarzeniu ludzie przez parę dni byli trochę niespokojni. Matka zaginionej dziewczynki szalała z rozpaczy, a ojciec rozwiesił po okolicy plakaty z jej zdjęciami. Każdy doskonale wiedział, co stało się z córką młodej pary. Nikt nie miał jednak odwagi wypowiedzieć tego na głos. Jak zwykle użyteczność wyrwy pokonała wszelkie przeciwności i po paru miesiącach już prawie nie pamiętano o strasznym wypadku. Mieszkańcy jak dawniej pozbywali się tam śmieci, a rodzina małej Zdzisi wyniosła się ze wsi. Zagórze znów stało się leniwym miasteczkiem, w którym dzieci same latają po podwórku. I miało takie pozostać aż do kolejnego incydentu.

 

Dodaj komentarz