Na kartce spisałam swoje przemyślenia i usiadłam do pisania notatki na bloga. Nie z obowiązku, ale potrzeby. Nie chciałam trzymać w sobie tych emocji. Do tego jeszcze wcześniejsza wizyta u psychiatry i tak jakoś wyszło…
Ok, trochę „suchej” recenzji też będzie, ale krótko, bo nie lubię za bardzo tego robić. Oprócz tego, co przy okazji udało mi się opisać już wcześniej, podoba mi się, jak umiejętnie Brown potrafi zburzyć typowy mur „pisarz-czytelnik” i wciągnąć do swojego świata, stać się nam bliska. A mnie już szczególnie. Chyba przez to, że jej mąż trochę przypomina mojego tatę. Jest zagubiony, wycofany, łatwiej pobłaża Kitty, nie reaguje aż tak emocjonalnie i nie przeżywa wszystkiego jak matka. To dobre podejście. Co prawda, jest on mniej poinformowany odnośnie samej choroby, nie jest aż tak bezlitosny dla demona, ale czasem to lepiej. Widzi też człowieka, a nie tylko „anoreksję-potwora”. Wie, że musi pokonać demona, ale mieszkającego w ciałku jego córki, które w starciu z rodzicem bezlitośnie i niewinnie ucierpi, nie wspominając o duszy. Może również wynika to z braku sił, a nie rozumienia istoty problemu, ale ważne są skutki. Ten człowiek walczy, ale nie za wszelką cenę i nie z wiatrakami. Daje odpocząć i sobie, i Kitty – przynajmniej ciału, bo nie potrafi dać ukojenia duszy. Z drugiej strony poraża jego cierpliwość i opanowanie. Godzinami! potrafi uspokajać Kitty po kolacji czy w momencie załamania.
Matka przesadza czasem w drugą stronę. Denerwuje się przy dziewczynce – a to z własnej autopsji wiem, że nie pomaga. Chory czuje się jeszcze bardziej beznadziejnie. JAKBY NIE POTRAFIŁ ZROBIĆ NIC- zawodził bliskich i samego siebie, nie stanowił żadnego powodu do dumy dla rodziców. Ot, taka zakała rodziny. Ponadto, wszystkie zmiany nastroju Kitty wiąże z kwestią wagi. Tak jakby człowiek, a zwłaszcza dojrzewająca nastolatka, nie miała prawa do złości czy buntu albo radości. Według niej, pogorszony humor wynika ze spadku masy ciała, a lepszy z jej wzrostu. Ok, osoby ze znaczną niedowagą często są osowiałe, przygnębione i depresyjne, ale każdemu, nawet zdrowemu człowieku zdarza się mieć różne humory.
Co do zakończenia, to sama długo myślałam nad tym, co napisać. Z jednej strony byłam przekonana, że historia kończy się happy endem. Świadczyły o tym nazwy rozdziałów. Z drugiej zaś, przecież cały czas podkreślałam, że jest taka autentyczna. Wiem, jedno drugiego nie wyklucza. Na szczęście:)! Ale chodzi o to, że tak wielce zachwalana przez Brown metoda wcale nie musi być taka super. Zwłaszcza, czego nie ukrywa autorka, w przypadku dorosłych dzieci. W terapii FBT ważne jest zaangażowanie całej rodziny. Nie każdy ma takie szczęście, więc metoda ma dość wyraźne kryteria, co do tego, kto może z niej skorzystać. Moim zdaniem, czy FBT czy nie, fajnie mieć wsparcie.
Poza tym, jak to zwłaszcza w medycynie bywa, nie ma jednego doskonałego przepisu na wyzdrowienie. Leki zwykle działają tak samo- ale to syropy na kaszel czy tabletki przeciwbólowe. Jeśli chodzi o „wyższe” cele, to każdy organizm jest zupełnie inny. Dwie osoby w podobnej sytuacji, stosujące tę samą terapię i leki, mogą osiągnąć zupełnie inny efekty. Dochodzi do tego charakter osoby, przeszłość, motywacja, wspomniane wsparcie, życie codzienne, budowa organizmu i jego reakcje na leczenie, samozaparcie itp. W FBT nie podoba mi się to „zmuszanie” do jedzenia. Jest to groźne ze względu na to, że, tak jak w przypadku Kitty, kontrola trwała zbyt długo i gdy dziewczyna wyjechała na studia nie poradziła sobie sama. W pewnym momencie człowiek sam musi zacząć brać odpowiedzialność za swoje czyny i stawić czoła potworowi. Ok, niech będzie to po jakimś czasie kontroli najbliższych, gdy człowiek jest silniejszy, ale nie można wiecznie liczyć na to, że będzie kogo obarczyć winą za swoje wyrzuty sumienia i tłumaczyć je w swojej głowie nadzorem rodzicielskim. Kitty powinna zdecydowania sama pokierować sobą jeszcze będąc w domu, a nie dopiero poza nim.
Wracając do happy endu. Chciałam go dla Kitty, bo polubiłam tą bohaterkę. Kibicowałam jej po tym, co przeszła walcząc z demonem. Tylko czy nie byłoby to wtedy według mnie zbyt bajkowe? Chciałabym, żeby istniały takie zakończenia. Może i tak. Ważne, że jest lepiej i wierzę, że będzie jeszcze. Teraz postaram się sama osiągnąć swój cel, ale nie zapomnę o tej dziewczynie i z ciekawości będę sprawdzać, na ile to możliwe, jak tam jej losy. Podsumowując, książka Brown nie może być na pewno żadnym przewodnikiem, jedynie pomocą w zrozumieniu świata chorego i jego bliskich. Tak nawzajem -czyli książka dla wszystkich. Również dla tych, którzy o anoreksji nie wiedzą zbyt wiele. Ci, którzy wiedzą mało, ale uważają się za specjalistów, ponieważ przeczytali artykuł w internecie i tak nie sięgną po tą książkę, bo uważają, że nie potrzebują. Jest ona także doskonałym wsparciem. Daje poczucie zrozumienia, współistnienia w cierpieniu, wsparcia, nadziei, ducha walki. Szczerze tak uważam. Polecam z czystym sumieniem!