Pogarda

We wsi Zasmuść grasowała Pogarda. Nie wiadomo czy kiedyś była młoda i piękna, nikt nie wyrażał swoich opinii i nikt nie śmiałby się z niej śmiać. Była tutaj, straszyła i zabierała kogo było trzeba, wtedy, kiedy widocznie było tego trzeba.

Czytaj dalej Pogarda

Najdalsza toń

Proszę wyobrazić sobie oceaniczny bezmiar wody. Turkus, błękit i granat mieszające się po granice wzroku.

Spadam w przestworzach. Na ramionach, biodrach, udach i karku czuję mroźny świst wiatru.
Nie boję się przepaści, bo wiem, że na dole przyjmie mnie woda. Lot jest beztroskim czasem i nie zanosi się, aby miał przeminąć. Wiem, że to się kiedyś skończy, ale w to nie wierzę.
Podmuch i świst. Wiatr i dzień. W końcu bryza.
Plecy rozbijają taflę, wybijają słone i rześkie krople wysoko do góry. Huk uderzenia niesie się odległość pustego horyzontu. Ocean jest chłodny, lecz gościnny. Swoją grzecznością nie zasłania wspaniałych promieni słońca. Tlenu w płucach i policzkach mam wciąż zapas. Dryfuję tuż pod taflą. W każdej chwili łatwo się wynurzę, więc mam kontrolę.

Dzień dobry Pani, dzień dobry Panu. Nazywam się Antoni. Oto kolejna część mnie, podarowana gwoli rzetelnego przedstawienia się. Oddaję swoje marzenia senne, mój bardzo cenny dobytek, z którego skromnie i cicho jestem dumny. Mam kilka perełek i jak szaleniec chciałbym, żeby każdy dostał z nich część, ale muszę być cierpliwy. Jedna myśl, jedno działanie, jeden krok na raz.
Uczmy się po sobie. Skupiajmy się na dobrych cechach. W pokorze słuchajmy zdań.
I nie mówię tu tylko o innych, chodzi mi zwłaszcza o sobie samych. Uczmy się z samych siebie. Skupiajmy się na własnych siłach. W pokorze słuchajmy zwłaszcza tego, co sami chcielibyśmy powiedzieć. Mnie dużo nauczył umysł. Jednocześnie wspaniały, okropny, wyjątkowy i zwyczajny.

Czas się skończył. Duś się. Ludzie nie potrafią oddychać pod wodą. Musisz się dusić. Miękka woda zacieśnia się w stalową obręcz na szyi. Zachłystniesz się… Przełyk rozsadzony w miazgę.
Szarp się i walcz, inaczej utoniesz. Spadałeś z chmur i wszystko było w porządku. Teraz zabije cię odległość kilku metrów. Szarpiesz? Walczysz? Dobrze. Zobacz – spadasz w głębinę, ale trochę wolniej. Jeśli chcesz dotknąć tafli znowu, musisz płynąć. Przecież wiesz jak się pływa.
Ale nie w tym momencie. Teraz wszystko przejęła panika. Zajęła miejsce całej wiedzy o pływaniu.

O ile się nie mylę, omamy dźwiękowe osób chorych na schizofrenię są zniekształconymi prośbami ich „wnętrza”, „sumienia”. Czegoś z nieświadomości. Czegoś z głębi. Głębia ta nie jest sama niczym strasznym. Straszny jest krzyk, który próbuje zagłuszyć jej obraz.
Jednak te głosy są tylko szpicą przykładów. Każdy ma swoje głosy, każdy ma sumienie, ale mało kto wie, czego naprawdę potrzebuje. Jest tak, bo ludzie dużo krzyczą, a tylko w milczeniu da się usłyszeć słowo. I nawet kiedy już spostrzeżemy, że się drzemy i że wszystko co wystarczy, to zamilknąć i słuchać, to nic z tego. Po chwili zapomnimy. Stare i trwałe nawyki okażą się silniejsze. Ale nie powinniśmy się za to winić. Kto by w końcu wiedział kiedy należy się poddać. Czy ja bym wiedział? Ty?

Wije się i rzuca. Jest dzielny. Nic to nie da, ale jest dzielny. Czy już widać przerażenie? Tak, już tak. Zaciska ręce na szyi. Chce zerwać obręcz, która jest znacznie silniejsza od niego. Wola walki przekrzykuje kalkulacje, które mówią, że pod koniec tej historii zginie na pewno. Jednak sama chęć przetrwania nie może się mierzyć z grawitacją ciągnącą w dół.
Widzi nadchodzącą śmierć. Ona nie jest dla niego tylko deficytem tlenu. Wygląda jak narastająca ciemność, czerń, która zagęszcza się z każdym małym odcinkiem drogi w dół. W głębinach nie ma wspaniałych promieni słońca, lecz nie myślał o tym, gdy był tuż pod taflą.

Stare nawyki. Cement każdego charakteru. Czasami powodują korozję i spróchnienie. Czasami przyciągają ciemność z głębin. Moim osobowościowym zboczeniem jest mniemanie, iż plagą cywilizacji są upartość i pośpiech. Oczywiście plag jest o wiele więcej, ale te są wyegzaltowane dla mnie.
Za często łapię siebie na wytykaniu innym słabej jakości cementu. Kto jak kto, ale my ludzie jesteśmy bardzo mało samokrytyczni. W żadnym wypadku nie zachęcam tu, abyśmy zrobili ewaluację swoich wad i służalczo uchylili przed nimi głowy we własnych przewinieniach. Zachęcam do czegoś o jedno niebo i jeden ocean trudniejszego. Pokory.

Spokojnie Antek. Nie umrzesz. Wszystko co musisz zrobić, to opaść na dno.
Coś do mnie przemówiło. Istota z głębin. Woda. Ja. To był mój głos. Nie ja go wypowiadałem, ale należał do mnie.
Mogę oddychać. Nie „znów”. Zawsze mogłem – tu, w głębinach i ciemności. I nie nabrałem łapczywie surowców do płuc. Otworzyłem usta i woda była mym powietrzem. Wymieniała się w moich płucach jak przestrzeń znad tafli. Na nowo zacząłem odczuwać rześkość. Moje ubrania były suche. Cały czas były. Woda nie chciała być w najmniejszym stopniu inwazyjna. Przestałem wreszcie spadać w głębię, zacząłem do niej dążyć. Mrok zamienił się w inny błękit i nie był już nieprzenikniony.
Najdalsza toń dotknęła mnie, a ja ją. Spotkałem się z jej podstawą, z jej piachem. Nie było to dno, które chciało mnie odbić. To była moja nowa tafla. Wypłynąłem przez nią i usiadłem po drugiej stronie – na łóżku, w moim pokoju, w naszym świecie.

Pokora znaczy gotowość i zgodę na przyjęcie wiadomości od życia. Wiadomością może być wszystko, ale w tej jednej myśli, jednym działaniu, jednym kroku chcę powiedzieć o konkretnym przypadku, w którym to wiadomością może być wada znajomego człowieka, może nią być wada Twoja. Może nią być zadanie, którego nie dopełniłeś. To już się stało i zaciskanie sobie karcących pętli nic nie naprawi.
Nie pomoże chęć utopienia za wady. Wszystko co teraz można zrobić, to położyć się na nurcie, przyjąć jego krople i zastanowić się, gdzie popłynąć dalej, a kierunek niekoniecznie musi być w stronę obiecywanego, przebogatego źródła. Źródło, którego nikt nigdy nie widział i do którego wszyscy dążą, narzuca prąd. Prąd ten ma mordercze wymagania. I wcale nie chcę, żeby to było zrozumiane po przeczytaniu tej kompanii słów.
Wgląd. Wspaniałe, lecznicze zjawisko, w którym wiarę pokładają dziedzice „pierwszego, pełnokrwistego psychologa”. Jest używany w terapiach, ale każdy go doświadcza. Sam na pewno już się z nim spotkałeś. Jest to dokładnie ten przebłysk w rzeczywistości, w którym momentalnie pojmujesz sens zaistnienia zjawiska. To ten moment, kiedy chwytasz słowa rzucone na wiatr, przyjmujesz je i zaczynasz czuć, co one znaczą dla Twojego postrzegania świata. Psychologia jest niesamowita.
Wgląd jest jednak bardzo trudny do zdobycia. Jest to esencja przekazu „słyszysz, ale nie słuchasz”. Ale nie martw się. Ja dalej słyszę wiele rzeczy, ale mogę tylko marzyć o tym, żeby być taki mądry, aby usłuchać wszystkiego i każdego. Jestem jednak pełen nadziei i wiary w swoje przyszłe umiejętności. Ty też bądź przekonany do swoich. I ja wtedy będę w Twoje wierzył. Koniec lekcji.

Antek

Chwila moment. Skoro woda nie chciała mnie skrzywdzić… to co mnie szarpało za szyję i ciągnęło w dół?